poniedziałek, 14 grudnia 2020

"Gospoda Shalom"


Zamiast "Trzech opowieści" na scenie
jest słuchowisko na Boże Narodzenie.

         Pewnie niektórzy wiedzą, że jak co roku we wrześniu zaczęliśmy próby do nowego projektu - spektaklu "Trzy opowieści" według pomysłu Marcina Kobierskiego. Jak co roku miał to być niezwykły spektakl.
Pojechaliśmy nawet na warsztaty teatralne do Suchego. Też jak co roku.
Już nawet zbieraliśmy zamówienia na bilety, bo oczywiście terminy spektakli też były wyznaczone.

A na początku października ...próby się skończyły. Pandemia pokrzyżowała także ten plan...

Ale chyba prawdą jest, że wszystko dzieje się po coś. Bo oto - stworzyliśmy coś zupełnie innego, wyjątkowego - słuchowisko bożonarodzeniowe!

Od pierwszego maila, w którym Marcin ogłosił, że mamy pięć dni na zgłoszenie chęci udziału, upłynęło raptem nieco ponad dwa tygodnie, w czasie których nasz reżyser nie tylko napisał scenariusz, wysłał go do nas (a my, często w zaciszu naszych szaf, każdy z osobna nagraliśmy swoje kwestie), ale też zmontował całość (
na dodatek kiedy już właściwie wszystko było gotowe, dopisał fragmenty dla spóźnialskich, którzy nie zgłosili się na czas, a też bardzo chcieli zagrać). Taki właśnie jest Marcin!


Zapraszamy Was więc do słuchania.
"Gospoda Shalom" to prezent nie tylko dla naszych sympatyków, ale dla wszystkich - od Grupy "Misterium".

Póki co, wobec braku znajomości przez piszącą te słowa innych możliwości udostępnienia - plik ze słuchowiskiem można pobrać tutaj albo tutaj.





P. Breugel starszy, "Spis ludności w Betlejem", 1566
                                                  

Życzymy Wam, Kochani,  pięknych Świąt, pełnych nadziei i wiary, 
że wszystko dzieje się w jakimś celu...
                                             Grupa Misterium z Trzebini
                                       z Reżyserem Marcinem Kobierskim

środa, 27 listopada 2019

"7.15 do Karim"


        W niewielkim miasteczku Szatumi, położonym pomiędzy Arvos a Karim, czterdziestu mieszkańców żyje sobie w zgodzie, jedności i pokoju… Trudno tam trafić, bo jedyny autobus - do Karim – odjeżdża o 7.15 i wraca o 16. Ale w zasadzie niczego obywatelom Szatumi nie brakuje. Mają szkołę, sklep, małe jezioro, jest lekarka, nauczycielka, piekarzowa, szewc… Jest też „wioskowy głupek”, który swoim szczerym, prostolinijnym  podejściem do życia ubarwia życie mieszkańców.
Nie ma dla nich znaczenia, że modlą się w różnych świątyniach: w cerkwi, kościele i synagodze. Żyją „z wiatrem we włosach, z muzyką w duszy”, dbają też o kulturę – co roku wystawiają jakąś sztukę. Miejscowa nauczycielka pisze scenariusze i reżyseruje je. Szuka tematów, które łączą społeczność. Tym razem wzięła się za historię Mojżesza – „bo Mojżesz to i u księdza, i u popa, i u rabina…”.
Przygotowania idą pełną parą, aż to momentu, kiedy ktoś uzna, że role nie zostały sprawiedliwie podzielone. Staje się to pretekstem to wylania żalów i pretensji pod adresem współmieszkańców. Raz wypowiedzianych przykrych słów nie da się cofnąć, konflikt pomiędzy wyznawcami trzech religii narasta i wszyscy zaczynają patrzeć na siebie wilkiem. Na murach świątyń pojawiają się obraźliwe hasła, jedynie dzieci nadal bawią się ze sobą, choć i one zauważają, że ich świat się zmienia. Pewnego dnia postanawiają uciec z Szatumi  w poszukiwaniu lepszego  świata, gdzie dorośli się nie kłócą. I wtedy dochodzi do tragedii…
Dopiero ona na powrót  jednoczy mieszkańców. Czy jednak wyciągną z tego jakąś naukę?


Taka jest treść kolejnej sztuki Marcina Kobierskiego przygotowanej przez naszą grupę. Wielu widzów uważa, że to najlepszy z naszych wspólnych dotychczasowych projektów. Zresztą, tak jest za każdym razem...
Na pewno, jak każde dzieło Kobierskiego, jest to spektakl niezwykły. Z akcją rozgrywającą się w dwóch światach: bo to i realia prowincjonalnego  Szatumi, i starożytny Egipt (choć dzięki zabiegom reżysera nie do końca starożytny) z przygotowywanego przez mieszkańców przedstawienia. Ale czy ktoś spodziewałby się przebojów zespołu  Boney M. towarzyszących kolejnym scenom? No, a Kobierski na taki właśnie pomysł wpadł!  A nam teraz wydaje się, że żadna inna muzyka absolutnie nie pasowałaby tak dobrze do tego spektaklu.

Próby były trudne, bo mieliśmy bardzo mało czasu. W całości zagraliśmy „7.15 do Karim” jakieś 5 razy przed premierą, wliczając w to próbę generalną. Przed nami jeszcze dwa spektakle – w niedzielę 1 grudnia o 15.30 i 17.30. Powinny być najlepsze, bo do tych pięciu „pełnych przebiegów” możemy teraz doliczyć osiem spektakli, które zagraliśmy do tej pory. A gra nam się coraz lepiej. Znajdujemy w sobie coraz to nowe emocje, coraz lepiej wczuwamy się w role. Aż żal, że już zmierzamy ku końcowi.

Serdecznie zapraszamy wszystkich, którzy jeszcze nie widzieli naszego przedstawienia, albo chcą je zobaczyć raz jeszcze. Mamy nadzieję, że skłoni ono do refleksji nad przeróżnymi podziałami, kłótniami, konfliktami  w naszym społeczeństwie, które często wynikają z urażonych ambicji, chęci narzucania swojej woli innym, udowadniania, że „moja racja jest bardziej mojsza”. I być może sprawi, że uświadomimy sobie, że niekoniecznie musi dojść do tragedii, żebyśmy zdali sobie sprawę, jak ważne jest pojednanie, zgoda, tolerancja, szacunek dla drugiego człowieka.

Świetne zdjęcia z prób z przedstawienia zrobił nam jak zwykle Staszek Kaczmarczyk – niech będą zachętą do wybrania się w niedzielę do trzebińskiego Sokoła.









































niedziela, 7 lipca 2019

Lwów i okolice - 27 czerwca - 1 lipca 2019


                Już rok temu, na Litwie, padła propozycja, żeby kiedyś pojechać do Lwowa. Do tego chyba najpiękniejszego z miast, w którym można powiedzieć: "Tu kiedyś była Polska". I naprawdę, będąc tam, widząc te wszystkie miejsca, kościoły, domy, cmentarze tak nierozerwalnie związane z naszą historią trudno się nie wzruszyć...

Wyruszyliśmy we czwartek rano spod naszego kościoła - autokarem. Ale plan był tak sprytny, że aby uniknąć kilkugodzinnego oczekiwania na granicy, w Przemyślu (gdzie Marcin spełnił jedno ze swych marzeń) przesiedliśmy się na ...Pendolino do Lwowa!













Naszą bazą wypadową była Bóbrka, oddalona około godziny jazdy od Lwowa (choć to podobno tylko 20 km). Tam nocowaliśmy w Domu Parafialnym księży Salezjan przy parafii Św. Mikołaja, którą według jednej z  wersji ufundował Zawisza Czarny. 













Przez kolejne trzy dni byliśmy między innymi na Cmentarzu Łyczakowskim i Cmentarzu Orląt, zobaczyliśmy Starówkę z jej zakamarkami, wiele kościołów, a wśród nich Katedrę Ormiańską według niektórych najbardziej niezwykłą świątynię Lwowa, monumentalną Katedrę Lwowską (gdzie w niedzielę byliśmy też na mszy w języku polskim, którą koncelebrował nasz opiekun ks. Łukasz), w której proboszczem jest kolega z roku naszego księdza proboszcza Stanisława. Byliśmy nawet w ...kasynie, gdzie już się co prawda nie gra, ale przy odrobinie wyobraźni można przenieść się myślami do czasów, kiedy po większej wygranej szampana pito tam z fontanny z różowego marmuru.

























































Pojechaliśmy też do Janowa (dziś Iwano Frankowe), gdzie w podziemiach kościoła Św. Trójcy jest pochowana matka ostatniego króla Polski - Konstancja z Czartoryskich Poniatowska. Przed obrazem Matki Bożej Królowej Pokoju została odprawiona dla nas Msza Św., w której wzięła udział również garstka miejscowej Polonii. 









W sobotni wieczór wystąpiła dla nas lwowska polonijna grupa muzyczna "Ona i on", potem była wspólna zabawa i poczęstunek.







My też przygotowaliśmy coś dla tamtejszej Polonii - ofiarowaliśmy kilkanaście kompletów pościeli dla miejscowego szpitala, gdzie zastępcą ordynatora jest nasza rodaczka. 



Ostatni wieczór - to był wieczór w Operze! Balet "Korsarz" na pewno zostanie na długo w naszej pamięci, a sama Opera - no, cóż - jest tak piękna, że zapiera dech w piersiach! 









Żal było wyjeżdżać...






My jechaliśmy do domu, a młodzi mężczyźni w mundurach na wojnę...

Te kilka dni był piękny czas, nie tylko ze względu na miejsca, które odwiedziliśmy, ale na chwile, które mogliśmy razem spędzić. Będzie co wspominać. Wszystko zorganizował dla nas nasz nieoceniony Andrzej - sam wcześniej pojechał tam, żeby wszystko zagrało tak, jak trzeba, co w dzisiejszej ukraińskiej rzeczywistości wcale łatwe nie jest. Na dodatek sprawdziło się tym razem powiedzenie, że "wszystko dobre, co się dobrze kończy", bo kiedy w drodze powrotnej na trasie z Przemyśla do Trzebini zepsuł się nasz autobus (i to na autostradzie!) to właśnie Andrzej błyskawicznie zorganizował dla nas "transport zastępczy" stawiając na nogi swoich współpracowników i rodzinę. Jak prawdziwy kapitan czekał, aż wszyscy bezpiecznie pojadą do domów.
DZIĘKUJEMY!






A jeszcze w Bóbrce sprawdzał, jakby to było, gdyby nas sam wiózł...;)

Do Lwowa trzeba jeszcze pojechać, bo teraz zobaczyliśmy tylko "kartę dań" tego miasta, troszkę go spróbowaliśmy, a żeby się w nim rozsmakować potrzeba na pewno znacznie więcej czasu.