niedziela, 7 lipca 2019

Lwów i okolice - 27 czerwca - 1 lipca 2019


                Już rok temu, na Litwie, padła propozycja, żeby kiedyś pojechać do Lwowa. Do tego chyba najpiękniejszego z miast, w którym można powiedzieć: "Tu kiedyś była Polska". I naprawdę, będąc tam, widząc te wszystkie miejsca, kościoły, domy, cmentarze tak nierozerwalnie związane z naszą historią trudno się nie wzruszyć...

Wyruszyliśmy we czwartek rano spod naszego kościoła - autokarem. Ale plan był tak sprytny, że aby uniknąć kilkugodzinnego oczekiwania na granicy, w Przemyślu (gdzie Marcin spełnił jedno ze swych marzeń) przesiedliśmy się na ...Pendolino do Lwowa!













Naszą bazą wypadową była Bóbrka, oddalona około godziny jazdy od Lwowa (choć to podobno tylko 20 km). Tam nocowaliśmy w Domu Parafialnym księży Salezjan przy parafii Św. Mikołaja, którą według jednej z  wersji ufundował Zawisza Czarny. 













Przez kolejne trzy dni byliśmy między innymi na Cmentarzu Łyczakowskim i Cmentarzu Orląt, zobaczyliśmy Starówkę z jej zakamarkami, wiele kościołów, a wśród nich Katedrę Ormiańską według niektórych najbardziej niezwykłą świątynię Lwowa, monumentalną Katedrę Lwowską (gdzie w niedzielę byliśmy też na mszy w języku polskim, którą koncelebrował nasz opiekun ks. Łukasz), w której proboszczem jest kolega z roku naszego księdza proboszcza Stanisława. Byliśmy nawet w ...kasynie, gdzie już się co prawda nie gra, ale przy odrobinie wyobraźni można przenieść się myślami do czasów, kiedy po większej wygranej szampana pito tam z fontanny z różowego marmuru.

























































Pojechaliśmy też do Janowa (dziś Iwano Frankowe), gdzie w podziemiach kościoła Św. Trójcy jest pochowana matka ostatniego króla Polski - Konstancja z Czartoryskich Poniatowska. Przed obrazem Matki Bożej Królowej Pokoju została odprawiona dla nas Msza Św., w której wzięła udział również garstka miejscowej Polonii. 









W sobotni wieczór wystąpiła dla nas lwowska polonijna grupa muzyczna "Ona i on", potem była wspólna zabawa i poczęstunek.







My też przygotowaliśmy coś dla tamtejszej Polonii - ofiarowaliśmy kilkanaście kompletów pościeli dla miejscowego szpitala, gdzie zastępcą ordynatora jest nasza rodaczka. 



Ostatni wieczór - to był wieczór w Operze! Balet "Korsarz" na pewno zostanie na długo w naszej pamięci, a sama Opera - no, cóż - jest tak piękna, że zapiera dech w piersiach! 









Żal było wyjeżdżać...






My jechaliśmy do domu, a młodzi mężczyźni w mundurach na wojnę...

Te kilka dni był piękny czas, nie tylko ze względu na miejsca, które odwiedziliśmy, ale na chwile, które mogliśmy razem spędzić. Będzie co wspominać. Wszystko zorganizował dla nas nasz nieoceniony Andrzej - sam wcześniej pojechał tam, żeby wszystko zagrało tak, jak trzeba, co w dzisiejszej ukraińskiej rzeczywistości wcale łatwe nie jest. Na dodatek sprawdziło się tym razem powiedzenie, że "wszystko dobre, co się dobrze kończy", bo kiedy w drodze powrotnej na trasie z Przemyśla do Trzebini zepsuł się nasz autobus (i to na autostradzie!) to właśnie Andrzej błyskawicznie zorganizował dla nas "transport zastępczy" stawiając na nogi swoich współpracowników i rodzinę. Jak prawdziwy kapitan czekał, aż wszyscy bezpiecznie pojadą do domów.
DZIĘKUJEMY!






A jeszcze w Bóbrce sprawdzał, jakby to było, gdyby nas sam wiózł...;)

Do Lwowa trzeba jeszcze pojechać, bo teraz zobaczyliśmy tylko "kartę dań" tego miasta, troszkę go spróbowaliśmy, a żeby się w nim rozsmakować potrzeba na pewno znacznie więcej czasu.